Po opublikowaniu na facebooku zdjęć z mojej pracowni otrzymałam wiele pozytywnych komentarzy. Wielokrotnie przewijało się „zazdroszczę”, „cudnie” i „to spełnienie marzeń”. To prawda – jest niesamowite pod względem organizacji i daje ogromne możliwości, ale… nie zawsze tak było. Zobaczcie, od czego zaczynałam.
Zanim zaczęłam jeszcze porządnie zajmować się rękodziełem, była to moja pasja, która uaktywniała się w okolicach Świąt. Przy okazji Bożego Narodzenia rozkładałam się z materiałami w pokoju córki a materiały trzymałam w kartonie/małej szafeczce. I to w zupełności wystarczało.
Aż do kolejnych Świąt, kiedy to ilość moich dodatków przestała się mieścić w paru kartonach. Potrzebowałam więcej miejsca, więc zajęłam część salonu.
W zasadzie… zagraciłam część salonu. 🙂 Kiedy mój mąż zwrócił delikatnie uwagę na to, że coś w tej scenerii nie gra, zdecydowałam stworzyć kącik, w którym mogłabym pracować i który nie wyglądałby jak pobojowisko. Wyznaczyłam do tego celu fragment salonu.
Tak powstało moje pierwsze miejsce do pracy! I jak widzicie, nie było to najbardziej komfortowe miejsce, ale cieszyłam się z niego niesamowicie. Siedziałam przy stoliku kawowym na niskiej pufie i właściwie nie miałam wielkiego pola manewru – mogłam po prostu obrócić się i sięgnąć do szafek.
A ponieważ jestem niewysoka, czasem nawet nie było mnie widać zza foteli. 🙂 Prawdziwa baza! Pracowało mi się tam nieziemsko…
Wystarczyły słuchawki i mogłam godzinami dłubać w papierze, zwłaszcza nocami. Dodatków zaczęło przybywać, więc dokładałam kolejne kartoniki, szafeczki i starałam się o maksymalne wykorzystanie całej niewielkiej przestrzeni, jaką miałam do dyspozycji.
Oczywiście z każdym dniem fotele lądowały coraz dalej, odsuwałam łóżko i poszerzałam mój mały azyl do tego stopnia, aż zaczął znów zajmować pół pokoju. 🙂 Apetyt rósł w miarę jedzenia. Ponownie jednak okazało się, że to nie wystarczy. W porozumieniu z mężem zdecydowałam się na drastyczny krok – pokój córki połączyłam z naszą sypialnią a w wolnym pomieszczeniu zaczęłam tworzyć prawdziwą pracownię… Nie miałam do dyspozycji całego pokoju, zaledwie pół, ale była to ogromna zmiana.
Wykorzystując wszelkie dostępne meble kombinowałam jak tylko się dało, by stworzyć miejsce, w którym pomieszczę wszystkie swoje dodatki. Trochę to trwało, ale udało mi się osiągnąć niezły efekt.
Na wymiankowych grupach udało mi się zdobyć dodatkowy stolik a następnie biurko, które niesamowicie poprawiło komfort pracy – koniec z garbieniem się przy niskim stoliczku!
Oczywiście przy okazji Świąt organizacja znów pozostawiała wiele do życzenia…
A czasami nie pracowałam całkiem sama… 🙂
Patrzę na te zdjęcia i nie mogę uwierzyć w to, jak wiele teraz zmieniło się w mojej pracowni. Przede wszystkim, każda rzecz ma swoje miejsce i dzięki maksymalnemu wykorzystaniu przestrzeni mogę pomieścić znacznie więcej dodatków i materiałów.
Chciałam pokazać Wam moją drogę, by udowodnić, że jeśli się czegoś naprawdę bardzo mocno chce, to osiągnąć można wszystko. Spełnienie mojego marzenia o idealnej pracowni kosztowało mnie wiele pracy i nie trwało kilka miesięcy – tylko lata. Od początku jednak wiedziałam, czego chcę i zrobiłam wszystko, by to osiągnąć.
I wy też możecie – nawet, jeśli wydaje się Wam, że to niemożliwe i trudne do zrealizowania. Ważne, by zrobić pierwszy krok i nigdy się nie poddawać.
Magdalena Kądziołka